Pojedzeni, niechętnie opuszczając miasto powoli wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą trasę.
trasa z Sinopu do Amasry przez Cide - 320 kilometrów zakrętów
Droga w zasadzie przypominała tę do Amasyi – serpentynki, a właściwie wyłącznie zakręty, prawie bez odcinków prostych – z tym że był dzień, świeciło słońce, prawie nie jeździły inne samochody, a na dodatek jechaliśmy brzegiem morza. Ale i tutaj dochodził element generujący adrenalinę: drogi miały szerokość dwóch samochodów osobowych, bez poboczy i barierek, czasami z odcinkami „droga w naprawie”, a jechaliśmy po zboczach gór to zjeżdżając na poziom morza to „wspinając się” na wysokość do 250 m przy nachyleniach około 10%. Spotkaliśmy co prawda parę ciężarówek, ale jak na 320 kilometrów zakrętów to dało się wytrzymać. Widoki za to były przecudne. Oglądała je głównie Erynia – o ile akurat nie miała zamkniętych oczu – W. raczej wpatrywał się w drogę większość trasy jadąc z prędkością 30-40 km na godzinę, głównie na drugim i trzecim biegu, co normalnie mu się nie zdarza. Dobre humory nam przeszły, gdy zapadł zmrok. Nadal było wąsko, sporo robót drogowych, co kilka kilometrów ostrzeżenia o niebezpieczeństwie na drodze – w nocy zaczynało się robić naprawdę niemiło. Nie chcąc kusić licha postanowiliśmy zatrzymać się w pierwszej większej mieścinie. Padło na Cide. Przy wlocie do centrum, dostrzegliśmy pensjonat Huzur, gdzie wynajęliśmy pokój z łazienką (i Wi-Fi) za 60TRY. (uwaga: wyszukiwarka pokazuje niewłaściwe umiejscowienie hotelu, myśmy mieszkali [tutaj]). Po sąsiedzku, w restauracji BEDO-1 wcięliśmy po kebabie i szaszłyku baranim z dodatkami – były wyśmienite (po 15TRY), zrobiliśmy jeszcze drobne zakupy i poszliśmy spać. Przejechaliśmy tego dnia, po zwariowanych serpentynach, 250km, zostało jeszcze 70!
Rankiem kontynuowaliśmy podróż. Drogi były nadal zakręciaste, ale w świetle dziennym jechało się o wiele przyjemniej, robiąc co kawałek przerwy na obfotografowanie kolejnej malowniczej zatoczki. Po drodze zatrzymaliśmy się by obejrzeć warsztat szkutniczy (W. zauważył go w ostatniej chwili i wyhamował). W warsztacie zostaliśmy poczęstowani, oczywiście!… herbatą. Mieliśmy również okazję porozmawiać, gdyż jeden ze szkutników władał angielskim. W tym warsztacie, wszystkie jednostki (łodzie, stateczki, jachty) są robione wyłącznie z drewna. Dopiero wierzchnia warstwa kadłuba pokrywana jest żywicą, na podkładzie z maty szklanej, i malowana.

Dygresja W.:
w Turcji, przy brzegu, są co kawałek porty rybackie, czego w ogóle nie widać w Gruzji. Zresztą nawet w Batumi nie widzieliśmy portu rybackiego. Jest regularny port, miejsce skąd odpływają wodoloty do Soczi, i port jachtowy. Może łowienie ryb im się nie opłaca?
Może miasto za dużo sobie liczy za miejsce na nabrzeżu?
Nie wiemy, ale ryb praktycznie nie było na małym bazarze, widzieliśmy też tylko jedną „fish restaurant” i jednego rybaka wyławiającego siecią ryby ze zbiornika wodnego przy restauracji.
Cichalu,
Wysłałam Ci odpowiedź na e-maila.
Erynio-Ewo
Zainfekowany przez Ciebie, też chciałbym zrobić taką trasę. Wdzięczny będę za parę informacji. Czy jechać samochodem? Lwią część drogi znam sprzed pół wieku. Może wynajmować na miejscu? Jakie były (ca) koszty transportu? Lepiej maj, czerwiec a może kwiecień? Pytam, bo nie wiem czy emerycka kieszeń zdzierży.
Dziękuję
Janusz Cichalewski