900km przez Turcję
Dzień (wizowy) zaczyna się od godziny 0:00. W. dał obsłudze jeszcze parę minut i już około 0:45 przekroczyliśmy granicę bułgarsko-turecką – no przecież byliśmy trzecim autem w kolejce – w przeciwna stronę kolejka aut osobowych miała ponad kilometr (o tym jeszcze będzie…).
Po przekroczeniu granicy rozpoczęło się poszukiwanie montowanego na szybie czujnika opłat drogowych – HGS. W 2013 r. biuro HGS było w terminalu przejścia. Przejście przebudowano i nikt nie wiedział (tak naprawdę) gdzie czujnik można kupić i opłatę odpowiednią wnieść. Nauczeni doświadczeniem, i dosyć niejasnymi podpowiedziami osób pytanych na granicy, zaczepialiśmy obsługę na kolejnych stacjach benzynowych – bezskutecznie. W końcu przed pierwszymi bramkami postanowiliśmy poszukać obsługi – pierwszy spytany mężczyzna wskazał nam biuro – po przeciwnej stronie x-pasmówki. Żeby nie było niejasności, po stronie, którą samochody opuszczają Turcję i żadne opłaty nie będą im potrzebne. (W. znalazł uzasadnienie. Jeżeli wyjeździ się więcej niż jest na koncie i zadłużenia nie zlikwiduje się w ciągu tygodnia to przychodzi rachunek powiększony o karę – przypuszczalnie biuro jest dla rozliczeń „po”, a nie zakupów „przed”). Trochę trwało zanim załatwiliśmy naszą sprawę (mieliśmy stary nieużywany czujnik z zamrożonymi lirami, których nie chcieliśmy tracić – chyba straciliśmy). W końcu jednak oklejeni i gotowi do trasy ruszyliśmy do Azji. Niestety niedospanie dało się nam we znaki i aby nie zdemolować Turcji (i Drakula) parę razy musieliśmy zrobić postój kawowy lub senny. W efekcie przez Stambuł przejeżdżaliśmy od około czwartej rano. Ruch rósł z minuty na minutę i te 170 km w Stambule (i na trasie do Ankary) przejechaliśmy w „tureckim korku”. Korek turecki tym się różni od innych, że zazwyczaj samochody jadą (czasami nawet z prędkościami rzędu 70km/h), tylko że mają po metr (lub trochę więcej) z przodu i z tyłu, i nigdy nie wiesz który pas jest najszybszy (tym razem najszybszy był prawy – i awaryjny! – lewy był akurat najwolniejszy. Środkowy był… środkowy). A Turcy czasami(!) się spieszą i zmieniają pasy. W. szybko się sturczył i przyłączył się do ogólnej zabawy w skakanie po pasach. Ale żeby nie było… w Turcji, w odróżnieniu od Polski, nie są to częste popisy zakompleksionych wariatów, a konieczność dostosowania prędkości do warunków panujących na drodze – z pełnym poszanowaniem praw innych. Kierowcy są wpuszczani i wpuszczają innych (często ci sami gdy widzą, że ktoś już rozpoczął manewr rezygnują z przyspieszenia). Przez całą trasę przez Stambuł, i dalej, nie usłyszeliśmy ani jednego klaksonu, a przejechaliśmy tego dnia prawie 900 km od granicy do… Hattuszy.
A po drodze widoki gór i równin, a przy drogach: arbuzy i melony (część reklamowa była plastikowa), pojawiły się także ogrodowe straszydła (nie sprawdzaliśmy czy plastikowe). Ceramika była zawsze, a drogi szerokie i wygodne też się ostatnio nie zmieniły (na gorsze).