
Dygresja:
Żeby nie było, nie zachęcamy do rezygnacji z zalecanych butów trekkingowych. Obuwie, którego używamy, nie wybacza błędów i naprawdę trzeba umieć w nim chodzić. W. potrafi w sandałach przejść prawie wszędzie i ćwiczył to od lat. A gdzie trudno poruszać się w sandałach potrafi, albo chodzić boso, albo wyjmuje z plecaka buty bardziej właściwe do okoliczności.
Wbrew pozorom, codzienny spacer Erynii na dziesiąte piętro w pracy daje dobre efekty. Płuc nie wypluliśmy, co dziwiło W., który głównie zajmuje się przenoszeniem ciała z fotela na fotel. Po drodze było sporo miejsc widokowych, gdzie można było fotografować ocean i rdzawo-czarne skały w różnej konfiguracji, albo robić sobie „słit-focie” (nas ten punkt „nie dotyczy”) na tle wyżej wzmiankowanych. Amatorów jednych i drugich nie brakowało, tym bardziej, że był to pretekst do odpoczynku. Trasa była zróżnicowana, raz prowadziła w dół, raz w górę (patrz niżej). Przez ostatni odcinek robiła pętelkę (nie jest uwzględniona na mapce), prowadzącą między innymi w pobliżu organów bazaltowych. Trasa-miodzio. Według przewodników, długość marszruty to 8 km w obie strony. Nam się wydawało, że więcej.
Jako że na parking wróciliśmy około 14. A niebo wciąż kusiło błękitem, W. postanowił zmierzyć się z północną stroną wyspy, używając dróg raczej lokalnych. Aby jednak nie umrzeć z głodu i wysuszenia zahaczyliśmy o przydrożną restaurację (Grutas do Faial), gdzie posililiśmy się zupą rybną i chlebową (dobre acz niedosolone), pałaszem z bananem i marakują, a także dorszem. Na deser padło na pudding z mango i marakui. Te ostatnie były kwintesencją owocowego smaku.
Pojedzeni, wyturlaliśmy się w kierunku Santany, miasteczka słynącego z zachowanych tradycyjnych, krytych strzechą trójkątnych chat. Powiedzmy sobie szczerze, chat zachowanych w 100% jest całe 3 (słownie trzy). Pozostałych kilka, ma już współczesne drzwi, albo inne pokrycie dachu. Nie zabrakło ich również na azulejos.
W okolicy Santany, jest możliwość przejechania się kolejką linową Teleferico da Rocha do Navio z 1997 r., zjeżdżającą w dół na sam brzeg morza. W brew pozorom, nie jest to celowa atrakcja turystyczna, a ułatwienie życia rolnikom, uprawiającym ziemię na tarasowo położonych spłachetkach. Niestety, W. nie dał się namówić, a szkoda, ale miał uzasadnienie. Po opuszczeniu Santany, znów pogoda się popsuła, a drogi były wąskie i kręte – no w końcu sami je wybraliśmy z tego powodu. Nie wiedzieliśmy jednak, że w ramach opadów na drogę opadały również: ziemia, kamienie, gałęzie, a nawet całe drzewa – jedno, o średnicy prawie metra, leżało już przecięte i odsunięte na pobocze drogi. Zrozumieliśmy dlaczego trasy wzdłuż lewad mogą być zamknięte. W niektórych wsiach, przy ulicy płynącą wodę także zagradzały osuwiska ziemi. Nie zagroziły one jednak ostatniemu czynnemu na wyspie młynowi wodnemu (Moinho, a Água de São Jorge), pracującemu nieprzerwanie od trzystu lat.
młyn wodny São Jorge
Trasa spaceru po półwyspie św. Wawrzyńca.Profil wysokościowy dostępny jest po otwarciu „Pokaż na Mapy.cz”
Podkład muzyczny
„Amália Rodrigues… - Tudo Isto é Fado”
udostępniony przez archive.org