Rano lało. Według prognozy, około jedenastej miało wrócić słońce, ale i tak nasi znajomi postanowili pozostać w domu celebrując dzień lenia. My wybyliśmy z kwatery dość późno, po dziesiątej, do końca wybierając trasę ostateczną z tras możliwych. Wybraliśmy tę na zachód. Zaczęliśmy od miasta wielu grot –
Grottaglie. Słynie ono z ręcznie malowanej
ceramiki. Tę ostatnią, już od czasów greckiej kolonizacji (Magna Graecia), wyrabia się w grotach (i nie tylko) dzielnicy zwanej, jakby inaczej,
Quartiere delle Ceramiche.

Magna Graecia
Początkowo braliśmy je za taki włoski
Bolesławiec, ale jest w tym mieście dużo więcej. W końcu tradycja dłuższa o ponad dwa tysiące zobowiązuje (niezupełnie, mamy wrażenie, że wiele z wyrobów jest w jakości „pod turystę”). Co do samych wyrobów, niektóre kształty, rozmiary (bo wzory niekoniecznie) biją Bolesławiec na głowę. Na dodatek sklepy bywają urządzone w starych, wykutych w skałach piecach do wypalania ceramiki – niekiedy wielopiętrowych (W. oczywiście został oprowadzony przez właściciela po bocznych salach piecowo-magazynowych), albo w jaskiniach.

pąki z liśćmi akantu
Sama ceramika jest pięknie wyeksponowana, w czym dodatkowo pomaga kamienne „tło”. Erynię szczególnie zainteresowały ozdoby i ażurowe lampy w kształcie pąka często otoczonego liśćmi akantu. Na pytanie: „Co to jest?” usłyszeliśmy „
il pumo – porta fortuna” czyli po naszemu „rzecz przynosząca szczęście”. Otóż kształt pąka ma symbolizować wiosnę, nową energię i odrodzenie przyrody.

Pomona
Nazwa pochodzi od łacińskiego „pomum” oznaczającego „owoc” i nawiązuje do kultu Pomony, bogini sadów, ogrodów, drzew oliwnych i winorośli. Według niektórych il pumo jest również symbolem dobrobytu i płodności. Nic zatem dziwnego, że można je dojrzeć na balkonach wielu domów w Grottaglie i okolicy. Wszak szczęściu należy dopomóc…
Poza dzielnicą ze sklepikami/atelier ceramiki, warto było też zajrzeć na stare miasto oraz do
muzeum ceramiki, mieszczącego się w trzynastowiecznym zamku biskupim (
Castello Episcopio). W tym samym miejscu znajduje się też informacja turystyczna, gdzie miłe pani udzielają informacji również po angielsku. Niestety informacja udzielona nam, okazała się niezbyt precyzyjna, podano nam namiary na 3 restauracje z
orario continuo czyli pracujące również w czasie sjesty. Dwie z nich okazały się zamknięte, trzeciej w ogóle nie było w miejscu zaznaczonym na mapie. No cóż, poszwendaliśmy się głodni po malowniczo zaniedbanej starówce. Żeby nie było – miejsce zdecydowanie warte zobaczenia, tyle że nie w porze sjesty. Zamykają wtedy prawie wszystko. Cóż było począć, ruszyliśmy dalej, do Tarentu (wł.Taranto). Ponoć jest to bardzo ładne miasto. Nam nie dane było tego sprawdzić: W. nie podał konkretnego adresu tylko Centrum, a GPS nie chciał współpracować i każdorazowo wyprowadzał nas za miasto przez blokowiska. Tradycyjnie, wszystkie sklepy były pozamykane, więc nie było nawet gdzie zapytać o drogę. Po drugim razie postanowiliśmy olać GPSa i jechać, kierując się lokalnymi drogowskazami. Porzućcie wszelką nadzieję: pojedyncza strzałka wyprowadzała nas, albo nad brzeg morza (brak wolnych miejsc parkingowych), albo za miasto. Odpuściliśmy, nie chcąc kopać się z koniem.