Idąc na starówkę (Intra Muros) zdążyliśmy jeszcze obejrzeć regaty jachtowe i weszliśmy za/na mury. Bardzo przepraszamy Francuzów za naszą opinię, ale zabudowa tej części miasta kojarzy nam się z zabudowaniami koszarowym, a W. nawet z Nową Hutą – takim szarym, pudełkowym socrealizmem, choć opartym na granicie, a nie betonie i z ładniejszymi stromymi dachami z malutkimi okienkami. Szaro-bure niebo również nie pomogło w odbiorze doznań wizualnych. Tak, wiemy że zbombardowane do imentu w czasie II wojny światowej, zostało odbudowane w stylu „historyzującym”, ale mimo całej architektonicznej złożoności W. wolał oglądać to co za murami, a nie to co wewnątrz, i z tym nastawieniem przeszliśmy prawię połowę długości murów by wrócić, przez jeden kościół (Cathédrale Saint-Vincent-de-Saragosse de Saint-Malo) i jeden deptak, do samochodu. Musimy jednak szczerze przyznać, że zachwyciła nas w mieście jedna rzecz – stowarzyszenie AVF Saint-Malo, gdzie tak z ulicy zostaliśmy „zgarnięci” na wystawę prac członków. Stowarzyszenie ma na celu ułatwienie nowym mieszkańcom integracji w różnych sferach – także artystycznej. Kopie inicjałów, mozaik i obrazów (2 i 3D) były naprawdę imponująco-powabne (W.). Zaczęło się już robić późno, a do kwatery było jeszcze z 300 km więc nie zatrzymując się już nigdzie po drodze, dotarliśmy do Plobannalec-Lesconil (zwanym przez W. z uporem maniaka „poplumkaną lobotomią”) około 20. Po przywitaniach z naszą francuską rodziną pojechaliśmy coś zjeść do Lesconil gdzie w Tara Cantine de Mer zostaliśmy ugoszczeni po królewsku – W. zamówił sobie nawet pół kraba i wydłubywał z niego, przez czas długi, jadalne kawałki popijając cydrem – mógł tym razem bez żadnych obaw – prowadził jego syn. Choć na kwaterę wróciliśmy dosyć późno, to wreszcie mogliśmy ją obejrzeć, a była to budowla z ciekawą historią. Pochodziła przypuszczalnie z końca XVII w. (pierwszy dokument sprzedaży pochodzi z 1720 r.). Początkowo była częścią mieszkalną starej farmy, potem zamiast ludzi mieszkały w nim zwierzęta. W XX w. była w nim najpierw restauracja, później dyskoteka, a w końcu ruina. Dopiero w 2007 r. budynki zostały zakupione i odbudowane przez rodzinę bretońsko-amerykańską pochodzenia wietnamskiego. Zacne multi-kulti!
Podkład muzyczny: „Micamac Concerts Andro”
udostępniony przez Micamac – osobiście