browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Punkt Raz, miasteczka dwa

do albumu zdjęć

Pointe du Raz

Wypadło nam obijać się tego dnia o punkty widokowe. Trochę przez przypadek wstąpiliśmy do Pors Loubous, ale i tak urocze widoki tylko pobudziły smak na kolejny Pointe du Raz en cap Sizun – prawie najdalej wysunięty na zachód kontynentalny punkt Bretanii. To „nie prawie” leży trochę bardziej na północ w okolicy Pointe de Corsen – parę metrów różnicy, a jednak. A jednak to ten punkt jest standardowo oblegany przez Francuzów, którzy z kijkami trekingowymi, lub bez, spacerują od parkingu płatnego ceprostradą 1.5 km do skałek. My zaparkowaliśmy trochę gdzie indziej, w Port de Bestrée, leżący w ładnej zatoczce z klifami i przeszliśmy ten kawałek pieszo ścieżką nadmorska wśród kwitnących na żółto i liliowo kwiatów. Przy należącej do wojska (latarni morskiej) Phare de la Pointe du Raz są toalety publiczne bezpłatne, a przed budynkiem pomnik Notre-Dame des Naufragés (w dowolnym tłumaczeniu Matka Boska od Rozbitków, co w tym miejscu jak najbardziej miało sens) autorstwa Cypriana Godebskiego.
Cyprian Godebski

Cyprian Godebski

Dalej już były tylko skałki, z trasą opisaną: „Idziesz na własne ryzyko i odpowiedzialność”. Oczywiście W. musiał tam poleźć. Było trochę niebezpiecznie – musiał parę razy podeprzeć się ręką, a nawet raz – o zgrozo – kolanem przy wchodzeniu na jakąś skałę. Generalnie przejść się dało, ale osoby z lękiem wysokości stracą możliwość obejrzenia pięknych głębokich klifów z gniazdami kormoranów oraz widoków na latarnię morską i przepływające opodal jachty z „prawie końca” cypla. Na sam koniec już nawet W. się nie zdecydował. Na uspokojenie zaaplikowaliśmy sobie paruminutowy spacer po plaży w Douarnenez,
do albumu zdjęć

Locronan

by znaleźć siły na spacer po Locronan – miasteczku będącym planem filmowym między innymi dla Tess Polańskiego. Trochę obawialiśmy się dzikich tłumów dzikich turystów. Na nasze szczęście były zaledwie dwa autokary emerytów i kilkadziesiąt osobówek (sądząc po stanie parkingu). Konsekwentna zabudowa z granitu, piękny kościol z witrażami, rzecz jasna w wiejskim stylu płomienistym. W na parterach budynków sklepy z produktami lokalnymi i galerie. Dookoła dużo zieleni – już zdążyliśmy się przyzwyczaić do kilkumetrowych azalii, kamelii, owocujących fig i róż, rosnącego dziko czosnku niedźwiedziego, kopru (o cudownym aromacie) i orchidei, to teraz dojrzeliśmy jeszcze bambusy. No miodzio. Wystarczyło wyjść kilka kroków za główne ulice, a człowiek znalazł się w innym świecie.
do albumu zdjęć

La pointe des Espagnols

Nie chciało się go opuszczać, ale czekał na nas Presqu’île de Crozon (półwysep Crozon) z leżącym naprzeciw Brestu Pointe des Espagnols. Jest to miejsce, gdzie w 1594 r., hiszpańscy katolicy (wspierający katolików francuskich) wybudowali umocnienia (fort) i przez miesiąc bronili miejsca przed Anglikami (sprzyjającymi francuskim protestantom). Piękna panorama Brestu, znajdującego się po drugiej stronie zatoki i właściwie nic więcej. Były tam co prawda umocnienia, ale wszystkie okratowane i co najwyżej można było na nie wleźć.
do albumu zdjęć

Camaret-sur-mer


Niedopieszczeni północną częścią półwyspu zajrzeliśmy na jego zachód, do miasteczka Camaret-sur-mer. Stanąwszy po jednej jego stronie obeszliśmy port dookoła aż dotarliśmy do wieży Vaubana oraz Chapelle Notre-Dame de Rocamadour. Jak w większości kościołów nadbrzeżnych wota w postaci statków w środku i schodki do dzwonnicy po stronie zewnętrznej. Przy północnej stronie portu mini-cmentarzysko starych kutrów i łodzi rybackich z zakazem wchodzenia na pokład. Tym razem W. się nie upierał. Próbowaliśmy również przejść ścieżką na klify do Pointe du Toulinguet, ale jako że ta droga zajmuje 1,5 godziny w jedną stronę, a było już późno, to podeszliśmy zaledwie do fortów z II wojny w pobliżu Pointe du Grand Gouin. Po drodze mijaliśmy stare leje po bombach i resztki poniemieckich umocnień. Trasa przywodziła na myśl ścieżkę na São Lourenço na Maderze.
do albumu zdjęć

Menhiry Lagatjar

Trochę zmęczeni całodniowym spacerem z przyjemnością odwiedziliśmy knajpkę w porcie, która serwowała, tak przez nas lubiane, owoce morza. Po kolacji, prawie o zmroku, na obrzeżach miasta rzuciliśmy jeszcze okiem na Alignements de Lagatjar, tak około setkę menhirów. W ich pobliżu W. wykopał dziką orchideę (były ich tam setki), może się przyjmie (pod warunkiem, że druid nie przeklnie).
 

Podkład muzyczny: „Froggy Dew Chardon c.2
udostępniony przez Micamac – osobiście

poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.