Wypadło nam obijać się tego dnia o punkty widokowe. Trochę przez przypadek wstąpiliśmy do Pors Loubous, ale i tak urocze widoki tylko pobudziły smak na kolejny Pointe du Raz en cap Sizun – prawie najdalej wysunięty na zachód kontynentalny punkt Bretanii. To „nie prawie” leży trochę bardziej na północ w okolicy Pointe de Corsen – parę metrów różnicy, a jednak. A jednak to ten punkt jest standardowo oblegany przez Francuzów, którzy z kijkami trekingowymi, lub bez, spacerują od parkingu płatnego ceprostradą 1.5 km do skałek. My zaparkowaliśmy trochę gdzie indziej, w Port de Bestrée, leżący w ładnej zatoczce z klifami i przeszliśmy ten kawałek pieszo ścieżką nadmorska wśród kwitnących na żółto i liliowo kwiatów. Przy należącej do wojska (latarni morskiej) Phare de la Pointe du Raz są toalety publiczne bezpłatne, a przed budynkiem pomnik Notre-Dame des Naufragés (w dowolnym tłumaczeniu Matka Boska od Rozbitków, co w tym miejscu jak najbardziej miało sens) autorstwa Cypriana Godebskiego.

Cyprian Godebski
Dalej już były tylko skałki, z trasą opisaną: „Idziesz na własne ryzyko i odpowiedzialność”. Oczywiście W. musiał tam poleźć. Było trochę niebezpiecznie – musiał parę razy podeprzeć się ręką, a nawet raz – o zgrozo – kolanem przy wchodzeniu na jakąś skałę. Generalnie przejść się dało, ale osoby z lękiem wysokości stracą możliwość obejrzenia pięknych głębokich klifów z gniazdami kormoranów oraz widoków na latarnię morską i przepływające opodal jachty z „prawie końca” cypla. Na sam koniec już nawet W. się nie zdecydował. Na uspokojenie zaaplikowaliśmy sobie paruminutowy spacer po plaży w Douarnenez,
by znaleźć siły na spacer po Locronan – miasteczku będącym planem filmowym między innymi dla Tess Polańskiego. Trochę obawialiśmy się dzikich tłumów dzikich turystów. Na nasze szczęście były zaledwie dwa autokary emerytów i kilkadziesiąt osobówek (sądząc po stanie parkingu). Konsekwentna zabudowa z granitu, piękny kościol z witrażami, rzecz jasna w wiejskim stylu płomienistym. W na parterach budynków sklepy z produktami lokalnymi i galerie. Dookoła dużo zieleni – już zdążyliśmy się przyzwyczaić do kilkumetrowych azalii, kamelii, owocujących fig i róż, rosnącego dziko czosnku niedźwiedziego, kopru (o cudownym aromacie) i orchidei, to teraz dojrzeliśmy jeszcze bambusy. No miodzio. Wystarczyło wyjść kilka kroków za główne ulice, a człowiek znalazł się w innym świecie.
Nie chciało się go opuszczać, ale czekał na nas Presqu’île de Crozon (półwysep Crozon) z leżącym naprzeciw Brestu Pointe des Espagnols. Jest to miejsce, gdzie w 1594 r., hiszpańscy katolicy (wspierający katolików francuskich) wybudowali umocnienia (fort) i przez miesiąc bronili miejsca przed Anglikami (sprzyjającymi francuskim protestantom). Piękna panorama Brestu, znajdującego się po drugiej stronie zatoki i właściwie nic więcej. Były tam co prawda umocnienia, ale wszystkie okratowane i co najwyżej można było na nie wleźć.
Niedopieszczeni północną częścią półwyspu zajrzeliśmy na jego zachód, do miasteczka Camaret-sur-mer. Stanąwszy po jednej jego stronie obeszliśmy port dookoła aż dotarliśmy do
wieży Vaubana oraz
Chapelle Notre-Dame de Rocamadour. Jak w większości kościołów nadbrzeżnych wota w postaci statków w środku i schodki do dzwonnicy po stronie zewnętrznej. Przy północnej stronie portu mini-cmentarzysko starych kutrów i łodzi rybackich z zakazem wchodzenia na pokład. Tym razem W. się nie upierał. Próbowaliśmy również przejść ścieżką na klify do Pointe du Toulinguet, ale jako że ta droga zajmuje 1,5 godziny w jedną stronę, a było już późno, to podeszliśmy zaledwie do fortów z II wojny w pobliżu
Pointe du Grand Gouin. Po drodze mijaliśmy stare leje po bombach i resztki poniemieckich umocnień. Trasa przywodziła na myśl ścieżkę na
São Lourenço na Maderze.
Trochę zmęczeni całodniowym spacerem z przyjemnością odwiedziliśmy knajpkę w porcie, która serwowała, tak przez nas lubiane, owoce morza. Po kolacji, prawie o zmroku, na obrzeżach miasta rzuciliśmy jeszcze okiem na
Alignements de Lagatjar, tak około setkę menhirów. W ich pobliżu W. wykopał dziką orchideę (były ich tam setki), może się przyjmie (pod warunkiem, że druid nie przeklnie).
Podkład muzyczny: „Froggy Dew Chardon c.2”
udostępniony przez Micamac – osobiście