Bazar Egipski, parę meczetów, hipodrom i Błękitny Meczet.
Po muzeum archeologicznym, W. zaordynował poszukiwania poczty (PTT), gdyż chcieliśmy sprawdzić stan konta naszego HGS. Pocztę i owszem znaleźliśmy, lecz akurat trwała przerwa obiadowa. W ramach „czekania” skorzystaliśmy z oferty soków za 4TRY (pomarańczowy) i 9TRY (granatowy) – w rejonie Sultanahmet ceny dochodzą do 15TRY, co jest już rozbojem w biały dzień. Soki nie potrafiły jednak wypełnić całego czasu, więc wyskoczyliśmy jeszcze do Egipskiego Bazaru (Mısır Çarşısı) na dooglądanie. Po drodze W. wyniuchał sklep jakiejś kooperatywy oliwnej, gdzie w bardzo zacnej cenie oferowano oliwy, mydła oliwne, a nawet herbaty z liści oliwnych. Zakupy zrobiliśmy.Niestety na bazarach w TEJ dzielnicy wszystko sprzedają drożej, zwłaszcza turystom, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. Niestety, prawie nie ma takich sklepików jak ten „oliwny”. Może dlatego przez Bazar Egipski jedynie przeszliśmy turystyczno-fotograficznie. Kupowanie tam czegokolwiek bez namysłu to połączenie głupoty z naiwnością albo świadczy o bogatej zawartości portfela i dużej hojności.W drodze na pocztę rzucił nam się w oczy plakat zapraszający na darmową wystawę haftów tureckich. Hafty były raczej nowoczesno-takie-sobie, ale na końcu pasażu były pokoje sułtańskie. Można tam było obejrzeć pełen układ mieszkalny wraz z łazienkami, wszystko w błękitach, zieleni i złocie. Drzwi też były piękne, niektóre inkrustowane masą perłową.
Po zachwytach „po drodze” wróciliśmy na pocztę, a tam kolejki do okienek były mało zachęcające, a i „panienki z okienka” nie za bardzo władały językami obcymi. Ich prawo. Mówi się trudno tam nic nie załatwiliśmy więc W. wymyślił, że ubierze w sprawdzanie HGS recepcjonistę w hotelu – mimo usilnych prób, nawet im nie udało się dodzwonić na infolinię HGS, a panowie naprawdę się starali.
Po drodze wstąpiliśmy do małego meczetu Vilayet z 1453 r., przy Gubernatorstwie Stambułu. Niewiele o nim można znaleźć w internecie, ale i tak miło było go obejrzeć. Później przespacerowaliśmy się wzdłuż wybrzeża promowego aż do mostu Galata. Wracając zajrzeliśmy jeszcze do „barokowego meczetu” Hacı Beşir Ağa Camii
Po drobnej sjeście w hotelu ruszyliśmy do Błękitnego Meczetu. Przechodząc w pobliżu Mauzoleum Sułtana Ahmeda I nie mogliśmy do niego nie zajrzeć. Tu znacznie piękniej, niż w mauzoleach sułtańskich, zostały udekorowane skrzynie grobowe. Tam były to tylko zielone sukna, a tutaj złotem haftowane kapy. Także odsetek „skrzynek” do „skrzyń” był jakby lepszy, ale i tak było ich stosunkowo dużo. Zauważyliśmy tu inne zachowania zwiedzających – w dużej mierze Turków. Wyglądało jak by się oni modlili do tych symboli grobowych. Również znacznie lepiej zorganizowane były opisy – widać, że ten zabytek był znacznie bardziej przygotowany „pod turystów”.
Niestety sjesta plus te parę chwil spędzonych w mauzoleum doprowadziły do tego, że trafiliśmy akurat w początek godziny „dla modlących się”. Generalnie na przemian są godziny: na zwiedzanie (pół po nieparzystej) i na modlitwy (pół po parzystej), a ochrona dbała o przestrzeganie tych godzin w sposób stanowczy (a według niektórych Turków – chamski. Nie znamy tureckiego więc nie możemy tego potwierdzić). Nic to – postanowiliśmy więc pospacerować po okolicy, a że nie sposób przejść w starym Stambule paru kroków, by nie natknąć się na ciekawe miejsce, czas ten nie był stracony. Meczet Sułtana Ahmeta postawiono bowiem w pobliżu rzymskiego hipodromu. Dzisiaj pozostało z niego niewiele, ot parę ruin i plac. A na placu stoją: Fontanna Niemiecka (Alman Çeşmesi i trzy kolumny: Egipska, zwana Obeliskiem Teodozjusza, Wężowa (Yılanlı Sütun) i ta trzecia – Obelisk Konstantyna. Na końcu placu stoi budynek uniwersytetu wypełniający plac aż do zewnętrznej ściany hipodromu. No to trzeba było tę ścianę obejrzeć. Ściana jak ściana, w stanie raczej opłakanym, ale rzucił się nam do oczu stary meczet. Okazało się, że jest to meczet Sokollu Mehmed Pasha autorstwa Sinana z czterema odpryskami kamienia Hadżar z Kaaby (Al-Kaby) – i są to jedne z sześciu poza Mekką. Piąty jest w meczecie w Edirne, a szósty… zapomnieliśmy (bodajże w meczecie Sulejmana). Tak więc byliśmy w miejscu bardziej świętym niż te wszystkie wielkie, oblegane przez turystów, meczety. Dodatkowo można go było zwiedzać w kameralnej atmosferze, a że trafiliśmy tam jeszcze na francuskojęzycznego Turka z Lyonu, to tylko bonus. Niestety drobną rysą okazało się złodziejstwo – ktoś ukradł buty pozostawione przed meczetem przez modlącego się (w meczecie). Były ponoć sportowe i drogie… Sami Turcy byli bardzo zniesmaczeni tym faktem, a W. skwitował to rozkładając ręce „İnşallah”.
Jako że był już czas „odpowiedni” na zwiedzanie Błękitnego Meczetu ruszyliśmy w jego kierunku oglądając po drodze ciekawe, stare „boczne uliczki”. Sam meczet jest olbrzymi, tyle tylko że w większości zakryty płachtami z rysunkami, jak powinno to wyglądać – po remoncie. Na razie nie wyglądało (i było się gdzie pchać?), szczególnie że w meczecie jest wydzielona część dla turystów i dalej nie przejdziesz. Niespecjalnie uszczęśliwieni widokami wróciliśmy do dostrzeżonej wcześniej restauracyjki Havuzbasi z w miarę przyzwoitszymi cenami, gdzie zjedliśmy obiad za 100TRY (dla dwóch osób) – dwa razy taniej niż dzień wcześniej, a na dodatek smaczniej i w bardziej kameralnej atmosferze. Takie „uroki” dzielnicy turystycznej…
Wracając do hotelu zastanawialiśmy się jak to jest, że w Stambule koty i psy bezdomne pałętają się prawie wszędzie, a nie tylko chodniki są czyste, ale i ludzie bezpiecznie piknikują na trawnikach w parkach i na skwerach. A u nas…? Może to nie kwestia wychowywania właścicieli, a służb dbających o czystość – „robić im się […] nie chce!”.
Inna sprawa, to podejście samych Turków do zwierząt. W wielu miejscach Stambułu (w tym przy meczetach) widzieliśmy plastikowe miski z wodą (często zrobione z dna pięciolitrowej butli po wodzie), plastikowe dystrybutory z karmą, a nawet drewniane budy stojące w parkach. Częściowym wytłumaczeniem może być kot Muezza – według niektórych źródeł ulubiony kot proroka. Ale w takim razie co z psami? I kto tu wdraża w życie miłość do mniejszych braci (św.Franciszka z Asyżu)?
W pobliżu wejścia do hipodromu i Cysterny Bazyliki stoi sobie Obelisk Milion (Milyon Taşı). Był on używany do obliczania odległości miast od centrum świata, mieszczącego się w okresie Bizancjum rzecz jasna w Konstantynopolu. Dzisiaj na deskach wokół niego wyrzeźbione są odległości w kilometrach – nie wszystkie deski są wyrzeźbione, czyżby im miast zabrakło?