Kłodzko
Przyszedł w końcu czas na Kłodzko. Byliśmy już tutaj co prawda parę lat temu, ale niewiele wtedy zobaczyliśmy, będąc praktycznie tylko przejazdem. Tym razem mieliśmy trochę więcej czasu. Chcieliśmy zacząć od kirkutu, ale z jednej strony trudno było się do niego dostać, a z drugiej ponoć był zamknięty, więc poszukiwania porzuciliśmy na rzecz głównych atrakcji Kłodzka: Rynku, Twierdzy i podziemi. Udało nam się w miarę łatwo zaparkować prawie pod centrum i szybko znaleźliśmy się na Rynku przed Ratuszem wśród stylowych kamienic. Ratusz lubił się palić, robił to parokrotnie na przestrzeni wieków. Po ostatnim pożarze pozostała z niego jedynie renesansowa wieża, a resztę dobudowano do niej w stylu neorenesansowym. Wokół niego stoi parę „pomników”: figura wotywna, pręgierz, fontanna – specjaliści potrafią się też dopatrzyć symboli czeskich, bo przez parę stuleci miasto było częścią Czech. I razem z Czechami przeżywało kolejne epoki i przynależności państwowe. Trochę tam zabawiwszy, ruszyliśmy do Twierdzy Kłodzkiej. Ona też była świadkiem wszystkich tych zmian. Przed wejściem do samej twierdzy jest ciekawe ostrzeżenie. Ponieważ nas nie trzeba ostrzegać pozostało nam już tylko kupić bilety, które może do najtańszych nie należą, ale ich cena dobrze jest skorelowana z zasobami udostępnionymi oczom i uszom płacących. Wybraliśmy „full wypas” – Pakiet Komendanta – zawierający w sobie i Labirynt, i trasę przez Twierdzę. Część fortyfikacji zwana Labiryntem jest to sieć podziemnych korytarzy mających służyć jako ochrona twierdzy przed podkopami wroga (parę lat temu W. słyszał, że miały uniemożliwiać stawianie wrogich armat blisko twierdzy, ale może coś się w międzyczasie zmieniło w historii). W sumie tuneli jest około 7 km, my mieliśmy okazję przejść około 1100 m. Najniższym tunelem był tunel krasnoludków o wysokości około jednego metra. Na całe szczęście ma tylko 16 m długości więc dało się go przejść w stylu kaczuszki – choć z bólem, Erynii kolano dawało znać o sobie, a M. z tego samego powodu nie ryzykował przejścia. Najniższy z tuneli jest jednak prawie połowę niższy i ma długość 107 m, ale nie jest udostępniany zwiedzającym, i na dodatek jest całkowicie zalany wodą. Przewodniczka, w przerwach pomiędzy kolejnymi odcinkami spacerków po tunelach, opowiadała o pracy minerów i strzelców w tunelach, informując jednocześnie, że tak naprawdę cała ta robota była „psu na budę”, bo praktycznie nikt twierdzy nigdy nie oblegał. Niemniej jednak podziwiać należy ilość pracy włożonej w wykonanie projektu i podziękować opatrzności za brak napastników, bo dzięki temu możemy do dziś podziwiać fortyfikacje w stanie praktycznie nienaruszonym. Zwiedzanie labiryntu trwało około godziny i zaraz po nim weszliśmy na wyższe kondygnacje Twierdzy. Tutaj, dla odmiany, przewodniczka opisywała strukturę twierdzy i życie ówczesnych żołnierzy. Wspomniała również o filmie „Czterej pancerni i pies”, w którym Twierdza też grała rolę. Rola była jednak troszeczkę ubarwiona, bo by pokazać długi bieg po schodach, bohaterowie sceny musieli wielokrotnie pokonywać ten sam, krótki odcinek schodów. Ale co tam, film rządzi się swoimi prawami. Ta część wycieczki trwała również około godziny i była na tyle ciekawa, że nie przeszkadzał nam nawet drobny kapuśniaczek odczuwalny przy przejściach pomiędzy poszczególnymi fortyfikacjami. Deszcz praktycznie zniknął wraz z opuszczeniem przez nas Twierdzy i nie musieliśmy się przed nim chować w podziemiach kłodzkich. Nie musieliśmy, ale mogliśmy i przeszliśmy się Podziemną Trasą Turystyczną w Kłodzku. Ta była krótsza i bez przewodnika, ale także warta przejścia. Po tych doznaniach cokolwiek głód dawać zaczął znać o sobie więc weszliśmy do restauracji ratuszowej. W efekcie posililiśmy się smacznie, co do obfitości i ceny – te są odczuciami subiektywnymi.
Wpisany pod 2020, Dolny Śląsk, fortyfikacje, muzea, Polska, zbytki i zabytki
Brak komentarzy do Kłodzko
Brak komentarzy do Kłodzko