Erynia wywiązała się wyśmienicie ze swoich zadań i już rannym świtkiem koło południa pojawiliśmy się w skansenie w Ślemieniu. Jest to nowy twór, więc i nowocześnie się musi nazywać: Etnopark – Żywiecki Park Etnograficzny i jak się często w takich przypadkach zdarza nazwa trochę przewyższa obiekt nazywany. Nie żeby nie był on wart obejrzenia, jak najbardziej trzeba go odwiedzić, ale obejrzawszy już parę skansenów, i choćby kuźnię w domu przysłupowym, do perełek skansenu zaliczylibyśmy jedynie tartak i aptekę. Reszta, aczkolwiek ciekawa, czasem pachniała świeżością, a czasami ubogim wyposażeniem. Nie przeszkadza to jednak by wyposażenie przewodnikowe, zarówno broszura jak i przewodnicy, dorównywali wielkością nazwie.
Drugim, ciekawym miejscem, w którym Erynii jeszcze nie widzieli była góra Żar – „obiekt turystyczny”, w pobliżu elektrowni szczytowo-pompowej Porąbka-Żar. Aby się tam dostać trzeba zaparkować na płatnym (słono!) parkingu i, albo przejść się spacerkiem po stoku, albo skorzystać z kolejki. Z powodów temperaturowych i czasowych postanowiliśmy skorzystać z tej drugiej opcji. Z kagańcami na twarzach w parę minut znaleźliśmy się w tłoku „turystów” w pobliżu zbiornika górnego elektrowni. Turyści muszą coś jeść i czymś się zająć, popyt budzi podaż, więc i szczyt wzgórza został pokryty „atrakcjami”. Można i ze wzgórza wystartować paralotnią, jest w pobliżu nawet ośrodek szkoleniowy. Efekty szkoleń widać nad pobliskim jeziorkiem i górkami. Tłumy to wybitnie nie nasze klimaty, więc w miarę szybko zjechaliśmy kolejką do parkingu.
I tutaj zaczęły się cuda. GPS nagrzany słońcem najpierw padł, a później przewiózł nas dookoła Jeziora Żywieckiego, by w końcu doprowadzić jednak nas do Lipowej, na obiad. Jedzenie w Restauracji Zielona było smaczne, lecz głównym atutem restauracji był punkt spotkania z mistrzem paralotniarskim, który w tandemie miał zrealizować lot będący prezentem urodzinowym Erynii. Tomasz prowadzi szkolenia paralotniarskie w swojej firmie, więc bez zbędnych słów pojechaliśmy na łąkę startową i po paru minutach przygotowań Erynia uniosła się w przestworza. Wrażenia opisała jako: „niesamowite, pyszne widoki, zwłaszcza na Beskid Żywiecki”. Niestety ze względu na pogarszające się warunki nie doleciała nad jezioro Żywieckie, a szkoda – „po pierwsze bezpieczeństwo” – momentami trzęsło, a motoparalotnia ma jednak delikatną konstrukcję. Zapewne na skrócenie lotu miały również wpływ zbierające się chmury cumulus i cumulonimbus. Trochę wcześniej otrzymaliśmy też informację SMSową o zagrożeniach burzowo-gradowych. Lot skończył się bezpiecznie, a W. miał okazję zobaczyć minę uszczęśliwionej Erynii.
Na motoparalotni