browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

„Wstęp” do Florencji

 
Wjeżdżając do Florencji, rzecz jasna stanęliśmy w korku. W. natychmiast zaczął marudzić, jak to on nie lubi dużych miast. No dobrze, ale to miasto trzeba zobaczyć.
Oglądanie zaczęliśmy od szukania hotelu. To dopiero była zabawa!
Nigdzie nie można było zaparkować – zgodnie z przewidywaniami wszystkie miejsca za białą linią zajęte – więc W. jeździł w kółko, a Erynia wysiadła z samochodu i na piechotę znalazła wejście do hotelu Cellai, a przed nim dwa wolne miejsca – „żółte” – dozwolone dla rezydentów i niepełnosprawnych. Cóż było robić? W. zaparkował i poszliśmy się zarejestrować hotelu. Po korkach i problemach parkingowych z radością (nie)wielką przyjęliśmy informację, że kierowca hotelowy może, na życzenie, po rozpakowaniu samochodu, zabrać go na parking i przywiezie pod hotel gdy zgłosimy taką potrzebę. Wszystko to za 25€/dobę (mówi się trudno – Florencja). Wyraziliśmy takie życzenie i podjęliśmy jednocześnie decyzję, że nie będziemy jeździć i zwiedzać okolic Florencji.
Manele pomógł nam zanieść pracownik recepcji i weszliśmy do pokoju z „Ooooo” na ustach. Nie było to „Rokokoko”, ale i tak elegancja na wysoki połysk, i mówimy to bez ironii i podtekstów. Hotelowe zdjęcia absolutnie nie są podrasowane i naprawdę oddają rzeczywistość. Łazienka także wzbudziła podziw wielością połowy pokoju, wykonana w bieli i lustrach. Niestety i tutaj był „styl włoski” – wszystkie wieszaki były… w kabinie prysznicowej. W sumie niczemu to nie przeszkadzało, bo kabina była na tyle duża, że nie było problemów z zalanym przypadkowo ręcznikiem. Ciekawym rozwiązaniem były drzwi były łamane-harmonijkowe, ciut nieszczelne i, jak się ich nie domknęło, to w lustrze odbijało się całe łóżko – perwersja. 😉
Po lekkim ochłonięciu W. zaordynował spacer nocny po Florencji. Erynia trochę oponowała, ale dała się namówić i poszliśmy zobaczyć gdzie jest Mercato Centrale. Było niedaleko i na dodatek część jedzeniowa była czynna, więc mogliśmy się pozachwycać mnogością form zapychania brzucha. Nie chcieliśmy się pożywiać bo pod hotelem serwowano jedzonko na które W. miał ochotę. Niestety spacer trwał tak długo, że inni, którzy także mieli ochotę na Bistecca Fiorentina, zajęli wszystkie miejsca, a ponieważ to raczej obżarstwo niż głód kierował W. do restauracji więc i zrezygnować było łatwiej.
Poziom hotelu uwydatnił się o poranku. Jeszcze nocą, mimo zamkniętego okna w pokoju, dopadły nas komary – uchyliliśmy jedynie okno w łazience by ją trochę osuszyć po prysznicu. Siatek na oknach niestety nie było. Wczesnym rankiem W. zabawił się w krwawego mordercę wybijając, opite krwią naszą, komarzyce. Po tej upiornej walce nie chciało się nam już spać więc doczekawszy odpowiedniej pory i zjechaliśmy do sali śniadaniowej. A tutaj, z powodu (ś)wirusa, stół szwedzki był obsługiwany przez panią nakładającą wybrane potrawy na talerze. To że jajka, ser, wędliny, masło i chleb położone zostały na jednym małym talerzyku to było pół biedy, to że jajka były zimne to raczej normalne, ale chleb tostowy, szynka supermarketowa z bloku, ser również „taki se”, salami bez smaku, za to masło z kwaśnawym „smaczkiem starości”, rogaliki sprzed paru dni z wylewającym się nadzieniem, a z owoców same jabłka. To nie przystoi takiemu hotelowi. Nie wiemy, czy takie śniadania są serwowane stale, czy to tylko wypadek w czasach pandemicznych, ale… Erynia zatęskniła za śniadaniami ze Sieny: ciepłymi bułeczkami, salami z ziarnami kopru, prosciutto crudo, świeżo robioną jajecznicą, świeżutkimi dolci i talerzykiem świeżo krojonych owoców! W. był „zachwycony” – stwierdził, że z tak pustym brzuchem po śniadaniu, jak nie poje do popołudnia to zje bisteccę alla fiorentina bez żadnych problemów. Jest ona bowiem serwowana w ilości minimum 1,2kg, więc miejsca na tę potrawę należy trochę zarezerwować.
Po powrocie do pokoju i wyjściu na balkon wyjaśniła się również kwestia komarów. Wszystkie dostępne w zasięgu wzroku rynny były niewypoziomowane (niektóre dachy też) i stały w nich piękne „oczka wodne” – raj dla komarów! Jeszcze parę stopni ocieplenia klimatu i malaria jak znalazł. I to nie będzie taka sobie „grypka”.

PS. Przy śniadaniu nie tylko my mieliśmy objawy bliskich kontaktów z krwiopijcami, więc nawet nie rozważaliśmy zmiany pokoju, bo to raczej i tak by nic nie dało. Jak na hotel o tylu gwiazdkach – słabo.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.