Posiedzieliśmy trochę na dworcu, później w pociągu, i bez tłoku, i bez problemów dotarliśmy do końcowego przystanku – Santa Lucia, praktycznie przy Canal Grande. Parę chwil zabrało nam zakupienie dwudniowego biletu na vaporetto (weneckie tramwaje wodne) i już płynęliśmy trochę „zewnętrzną” trasą do Placu św.Marka. Akurat ten tramwaj zatrzymał się przy San Zaccaria, ale to rzut beretem od Pałacu Dożów, a po drodze obejrzeliśmy jeszcze Most Westchnień. W. całe życie był przekonany, że to były westchnienia zakochanych. Dopiero Erynia uświadomiła mu, że był to most prowadzący z sądu do więzienia (a może i na ścięcie) i z mostu tego skazany mógł westchnąć spoglądając po raz ostatni na świat wolności. I tak to Erynia zniszczyła romantyczne spojrzenie W. na świat. Po tym smutnym akcencie nie pozostało nam nic innego jak pójść do hotelu.
Prosto powiedzieć „pójść”, a tutaj trzeba było przejść przez cały plac św.Marka (Piazza San Marco) z pięknem aż kolącym w oczy i nie przesłoniętym tłumami turystów. Jakoś nam się to udało i po kilkunastu chwilach zbieraliśmy szczęki z ulicy bo p.Agnieszka oszalała i zarezerwowała nam pięciogwiazdkowy(!) Hotel Bauer Palazzo w Wenecji(!) 150m(!) od Piazza San Marco. To znaczy, zafundowała nam hotel Bauer Casanova (trochę mniej gwiazdkowy), ale w recepcji powiedziano nam, że „Casanowa jest obok, ale jak już tu jesteście, a mamy wolne pokoje to zakwaterujemy was tutaj”. Szok! Pokój był z widokiem na kanał z gondolami, łazienka w zielono brązowe marmury z wanną – nie plastikową(!). Szaleństwo! Erynia zaczęła powtarzać mantrę „Nie wierzę, że tu jestem”. Oczywiście W. nie byłby sobą, żeby się do czegoś nie przyczepił. A sprawa nie była błaha jak na hotel pięciogwiazdkowy – wieczorem, nawet po 22., nie można było połączyć się z internetem przez WiFi – brak możliwości uzyskania adresu IP. Takiemu hotelowi to nie przystoi.
Po rozpakowaniu się w pokoju wróciliśmy na Piazza San Marco bo W. zażyczył sobie oglądania Pałacu Dożów (Palazzo Ducale) – od wewnątrz. W końcu było to miejsce, z którego Republika Wenecka prowadziła swoją politykę na znacznych terenach morza śródziemnego. Ponieważ W. zabawiał się przez czas dłuższy przy przejściu przez bramki (drobny striptiz z powodu torebek przy pasku), Erynia zdążyła kupić bilety, i kupiła bilety zbiorcze (25€*2) na 4 (słownie: cztery) muzea – mimo wcześniejszych zapewnień, że ma dość muzeów. Gdy zobaczyła uśmiechniętą minę W. zmieniła mantrę na „cholerny, muzealny sadysta”. Po wejściu do pałacu W. dostał amoku, a Erynia zobojętniała na wszystko. Piękno ścian i sufitów przekroczyło granicę jej percepcji piękna. W. używał obiektywu aparatu jako osłony, więc olśnienie dopadało go wolniej, ale równie „boleśnie”. Tego nie da się opisywać, to trzeba zobaczyć. A propos „boleśnie” i „zobaczyć” trasa muzealna wiodła również przez salę sądową, most westchnień (jego wnętrzem) i kazamaty więzienne. Więzienie było po drugiej stronie kanału więc przez most, pod którym przepływały gondole pełne westchnień, musieliśmy przejść dwa razy. Staraliśmy się nie wczuwać w tych, którzy przed wiekami przechodzili tędy w kajdanach, ale… szczeliny w ażurowych oknach były bardzo małe…
Ponieważ zwiedzenie trochę nam zajęło, a Erynia, której mewa jedzenie z rąk wyrwała, zaczynała być głodna to trzeba było coś przekąsić. Udało się nam znaleźć, pomiędzy Piazza San Marco, a hotelem, małą knajpkę Piccolo Martini prowadzoną przez hindusów, gdzie za 16€ na głowę można było zjeść smaczne dania z ryb lub mięsa – do wyboru. Po drobnym odpoczynku w hotelu, gdy zaczęło się już robić ciemno i przeszło nam trochę oślepienie pięknem Pałacu Dożów, ruszyliśmy na drobny spacer typu: „Wenecja nocą”. Nie często się nam to zdarza więc Erynia wróciła do pierwszej mantry: „Nie wierzę, że tu jestem”.
Na krótko wstąpiliśmy na Plac Św.Marka i tutaj znowu spotkaliśmy pustkę. W restauracji artyści grali do pustych stolików. Nas mogło by to uszczęśliwiać, ale dla restauratorów i artystów to tragedia.
koncert w pustce
Dwanaście lat temu przejechaliśmy Włochy z północy na Sycylię i z powrotem oczywiście wstępując tylko do kilku kultowych miast , między innymi Wenecji. Bazę mieliśmy na Lido, skąd co chwilę płyną vaporetto. Tańczyliśmy na prawie pustym Pl. Św. Marka bo padał deszcz a muzyka grała. Usiedliśmy potem w tej knajpce pod parasolami żeby wypić sobie lamkę wina. Do Wenecji bym wróciła, a jest tylko kilka miejsc za którymi tęsknię.
Przejazd „dookoła” Włoch to nasze marzenie. Niestety, przy naszym sposobie zwiedzania, są to tylko marzenia – nie dostaniemy paru miesięcy urlopu. 😉
Ale może kiedyś się uda.
Życzę Wam tego szczerze! My nie zwiedzamy tak dokładnie, tylko najważniejsze miejsca i muzea. Z przyjemnością czytam opisy tego co pominęliśmy 🙂
Dziękujemy!
A ić… Zazdroszczę Wam tej Wenecji na spokojnie…
A mówiłam, że jest miejsce w samochodzie!