Po południu poszliśmy do sklepu, gdzie po rozmowie z właścicielem (Cypryjczykiem) i jego przyjacielem (Polakiem mieszkającym 5 lat na wyspie) zrobiliśmy drobne zakupy towarów szczególnej wartości (dobre cypryskie: kiełbasę, ser i pastę opartą na jogurcie i kiszoną jako podkład pod zupę z pomidorami i halloumi). Przy okazji, dla postraszenia żołądków, kupiliśmy ziwaniję (destylat) i pieprz. Straszenie (i Laremid) w znaczący sposób pomogły, bo byliśmy w stanie po 19. przejść do pobliskiej restauracji (George Restaurant Café/Taverna) i zjeść znaczącą część dużego meze – w założeniu mieszanka wszelkich wyrobów kuchni cypryjskiej (oczywiście w różnych miejscach bywa trochę różny zestaw. W menu bywa albo mięsny, albo wege-fuj (W.), albo rybny, składniki także zależą od restauracji/tawerny, o cenach też można by trochę mówić, bo zapis „20€/2 osoby” może oznaczać – każda osoba płaci 20€. Trzeba uważać.) Przy wątróbce bardzo pomogły nam koty – a było ich w restauracji kilka, część szaszłyku poszła do lodówki, ale i tak nie daliśmy rady zjeść wszystkiego.
Kot w restauracji
Za to mieliśmy przyjemność obserwowania jak rozwija się kwiat (jednej z odmian) królowej jednej nocy. Tym razem był to kaktus o dosyć grubych łodygach, któremu W. przyglądał się w sposób znaczący.
Kot w restauracji – jak każdy kot, łapami! Mrusia też tak miała…
To akurat jeden z kotów. Zazwyczaj w okolicach stolików był 3-5 kotów. Były nienachalne, ale jak tu takiemu odmówić gdy tak się patrzy…
A na dodatek specjalnie nie zabierali talerzy i półmisków, żeby wszyscy widzieli jakie to MEZE.
Byliśmy dawno temu na Cyprze, mieszkaliśmy w Pafos, a największe meze jedliśmy w tawernie na północy, niedaleko mauzoleum Makariosa, położonej na klifie nad morzem. Meze składało się z 21 dań ( wszelakiego rodzaju) a ostatnim jak już pękaliśmy z przejedzenia okazała się wielka pieczona ryba …
Tak, wiem o czym piszesz. Też pękaliśmy, chociaż nie było 21 dań.