browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

„Przejście/a” graniczne

 
W końcu dojechaliśmy do granicy turecko-gruzińskiej w Sarpi.
I tutaj, na samym wstępie, turecki pogranicznik kazał Erynii (pasażerce) wysiąść z auta i iść do budynku stanowiącego przejście, i tam przekroczyć granicę. W samochodzie mógł zostać jedynie kierowca. Erynia była mało szczęśliwa bo lało jak z cebra, a przejście zaprojektowane jest tak, by nie rozpieszczać przechodzących, po co komu jakieś daszki. Po wejściu do budynku zderzyła się ze ścianą, po której obu stronach były dwa korytarze. Z jednej pokazał się korytarz wiodący do schodów po lewej (zgodnie z informacją prowadzących do sklepów wolnocłowych), a po prawej – prowadzących nie wiadomo gdzie, bo żadnej informacji, ani pracownika tam nie było. Erynia poszła za ludźmi w prawo. Po wejściu na piętro, pustym korytarzem przeszła wzdłuż cały budynek (kilkadziesiąt metrów na oko), gdzie trafiła na tureckich celników, gdzie, poza pieczątką w paszporcie, zarobiła jeszcze kontrolę torebki. Znacznie krótszą drogą (zapewne wszerz budynku), przeszła do części gruzińskiej. A tutaj celniczka na samym początku oburzyła się na myśl, że mogłaby rozmawiać po angielsku: „ja gawarju tolka pa gruzinski ili pa ruski”, z miną, jakby znajomość angielskiego równoznaczna była z posiadaniem choroby co najmniej wenerycznej. Хорошо, нет проблема… Zobaczywszy paszport Erynii strzeliła kolejnego focha oznajmiając, że ona nie lubi Polszy, bo raz była i na lotnisku w Balicach i ją tam źle celnicy potraktowali, a w ogóle im się jej paszport nie podobał. Mówiąc to, trzymała w ręce paszport Erynii. Erynia rozsądnie zmilczała, powstrzymując się od komentarza, że polscy celnicy zapewne robili dokładnie to co ona: wprowadzali chaos, utrudniali pracę sobie i życie innym, oraz doprowadzali do szału przechodzące granicę osoby. Z głębokim wdechem odebrała ostemplowany paszport i kolejnym, długim i pustym korytarzem oraz schodami w dół przeszła do wyjścia mając nadzieję, że W. już przejechał granicę. Otóż nic bardziej mylnego.
W. stał sobie w deszczu z wyłączonym silnikiem i zapłakanymi szybami, bo jakoś nikomu się nie śpieszyło. Po stronie tureckiej były trzy pasy ruchu z czego dwa okupowane przez śpiące TIRy. Trzecim poruszały się wolno samochody osobowe. W niektórych, od ciągłego włączania silników zaczynały padać akumulatory, a kolejka się czołgała. Po tureckim czołganiu się trzeba było przejechać na stronę gruzińską. I tutaj ciekawostka: po stronie tureckiej „osobowy” był ostatni lewy pas, a po stronie gruzińskiej ostatni prawy pas (przy czym pasów dla TIRów było znacząco więcej). Jak już W. doturlał się do właściwego pasa – w poprzek kilku pasów – to wpadł w ręce nudzących się celników. Pierwszy raz, przez całą drogę, zajrzeli nawet do kartonu z roślinami (wiózł ich dużo dla Daro), o torbach ubraniowych i fotograficznych nawet nie wspominając. Zainteresowały ich nawet dodatkowe światła, które W. zamontował do jazdy w trudnych warunkach i po lasach. Wielu ich było, i widać było, że nie mieli nic do roboty (a TIRy stały!).
Po dłuższym czasie, i paru telefonach, Erynia dojrzała w końcu swój samochód przy ostatnim od szlabanu okienku oraz W. cierpliwie tłumaczącego kobiecie w okienku, że on jest kierowcą, ale samochód należy do Erynii. Z ulgą zawołał Erynię do siebie. Tu celniczka zaczęła się wydzierać na nas oboje, że tylko jedna osoba (kierowca!) może być przy okienku, że jej nie szanujemy i innego tego typu teksty wskazujące na próby rozładowania kompleksów (na słabszych), a na koniec częstując informacją, że jak nam się Gruzja nie podoba, to możemy się zabierać z powrotem. Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że w Batumi czekały na nas Daro i Irina, to naprawdę zabralibyśmy się z powrotem.
Po przekroczeniu granicy pozostało nam już tylko w jednej z budek kupić gruzińskie ubezpieczenie OC. W Polsce, przez internet się nie dało, bo po wypełnieniu formularza nie można było dokonać wpłaty. Konieczna byłaby specjalna karta gruzińska, lub… (też nie działało!). Samo ubezpieczenie to 30 GEL plus prowizja banku (he, he, banku) 15 GEL. Kimkolwiek są „geniusze” organizujący przejście graniczne w Sarpi, jak również jego pracę, należy im się tytuł „master of disaster”. Burdel, przy tym, to świetnie funkcjonujące i wysoce dochodowe przedsięwzięcie.
To przejście to jest бардак najgorszego sortu.
Erynia jeszcze przez parę godzin powtarzała: „nigdy więcej Sarpi”.
 
PS. Gdzie te czasy, gdy przez granicę turecko-gruzińską przejeżdżaliśmy w parę minut, witani uśmiechem pograniczników?
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.