Właściwie godnymi uwagi były jedynie rzeźbienia w paru salach i w meczecie, a poza tym tylko puste przestrzenie – tym razem z opisami przy wejściach – na zasadzie:
- „to jest pomieszczenie straży” – a za przejściem puste pomieszczenie przykryte szklanym dachem;
- „to są podziemia” – a po zejściu po schodach wiele pustych pomieszczeń;
- „to jest harem” – a za przejściem wiele pustych pomieszczeń, z identycznymi kominkami, przykrytych szklanym dachem;
- i tak dalej, i tak dalej.
„Jak jesteś z Izmiru to można się po tobie spodziewać wszystkiego”.
Od razu poczuł w niej bratnią duszę, a ładna była nie tylko dusza.
Mimo to, a może właśnie „to” podkreśliło dodatkowo różnicę poziomów, wyszliśmy stamtąd cokolwiek zdegustowani i cokolwiek zmoknięci, bo pod koniec zwiedzania znów zaczęło kropić – a wyjście było przez teren niezadaszony.
Żeby nie było, mamy świadomość, że pałac w czasach swojej świetności musiał być imponujący: budowany prawie przez 100 lat od 1685 roku, z wykorzystaniem elementów różnych stylów architektonicznych znanych w Anatolii: seldżuckich, osmańskich, ormiańskich, gruzińskich i perskich, ale także zachodnich (barok, gotyk, rokoko), których ślady widać na ozdobnych bramach i portalach. Był to duży kompleks budynków (pierwotnie liczył 366 pomieszczeń) porównywany, pod względem bogactwa, z pałacem Topkapi. Niestety, trzęsienie ziemi w 1840 r. jak również turecko-rosyjska wojna (1877–1878), a w konsekwencji rosyjska okupacja tego terenu, przesądziły o jego upadku. Zresztą, Rosjanie robili to, co potrafią najlepiej – grabili i niszczyli. W 1917 r., wycofując się do Moskwy, zabrali ze sobą co ciekawsze fanty, a wśród nich dokumenty z pałacowej biblioteki oraz pokryte złotem drzwi do haremu. Wedle różnych źródeł internetowych, znajdują się one albo w Ermitażu, albo w Moskwie. Tu można zobaczyć jak pałac zmieniał się przez lata.
W takim smutno deszczowym nastroju ruszyliśmy w kierunku Van, gdzieś po drodze pokonując Tendürek Geçidi Rakim – przełęcz o wysokości 2644 m n.p.m. (na mapach 2582 m n.p.m.), jak również, w odwrotną stronę, trasę której nie dokończyliśmy parę lat temu po kontaktach z wojskiem tureckim. Po latach wygląda na to, że sytuacja trochę się uspokoiła i nawet udało się wybudować trasę szybkiego ruchu pozwalającą szybko i bezpiecznie przemknąć wzdłuż granicy z Iranem. Mniej więcej w połowie trasy odbiliśmy parę metrów w prawo by obejrzeć Wodospady Muradiye. I to było coś! Wreszcie można się było czymś pozachwycać. Strumień Yanıktar rozdziela się tutaj na parę odnóg tworząc serię malowniczych wodospadów. Dodatkowo, by do nich dojść od strony gdzie zaparkowaliśmy, trzeba było przejść przez nie pierwszej świeżości, połataną i wesoło huśtającą się, kładkę linową. Najbliższe kładki wodospady były największe i wielu turystów na nich poprzestawało. Ponieważ Erynia, cokolwiek już przemoczona, stwierdziła, że W. chyba nie zechce zejść do ich podnóży, więc W. „musiał” tam zejść i przy okazji „odkrył” kolejne, mniejsze choć może i bardziej malownicze wodospady i leżące w ich pobliżu minijaskinie, oraz „szumy” na najwęższej z odnóg.
Dalej już bez trudu dotarliśmy do Van, a ponieważ zbliżała się już godzina 20. to Erynia zaczęła przemyśliwać o jakimś hotelu. Przydał się wreszcie przepłacony dostęp do tureckiego internetu, i w miarę szybko chociaż z pewnymi trudnościami udało nam się wytypować ulicę przy której miały być hotele. Wybraliśmy jeden na chybił-trafił, W. ustawi lokalizację w nawigacji i pojechaliśmy, a nawet i dojechaliśmy pod hotel… pięciogwiazdkowy – The Conforium. Rozbawiła nas ta sytuacja ogromnie i w dobrym nastroju, ot tak dla żartu, poszliśmy spytać o cenę pokoju. Żarty skończyły się gdy poznaliśmy tę cenę (2800TRL za pokój). Żarty może się i skończyły, ale wyśmienity nastój pozostał – cena była znacząco niższa od tej w hotelu w Kars!
I w ten to piękny sposób (znowu), zupełnie niezamierzenie, wylądowaliśmy w hotelu pięciogwiazdkowym. Tym razem w Van, w pokoju na czwartym piętrze z widokiem na drogę prowadzącą wprost do Twierdzy Van.
Aby tego fuksa objeść Erynia skierowała nas do „baru obok”, gdzie miejscowi jedzą szybkie dania zapijając je ajranem. No to na koniec dnia oprócz luksusu sprawiliśmy sobie jeszcze dürüm w wydaniu tureckim, w jadłodajni tureckiej, z obsługą mówiącą wyłącznie po turecku, za 190 tureckich lir (2 razy zestaw dürüm z ajranem plus dwa ajrany, dodatkowo plus po dwie herbaty na głowę gratis).
Trasa przejazdu.Profil wysokościowy dostępny jest po otwarciu „Pokaż na Mapy.cz”