browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Van – muzeum i twierdza

Jeszcze wieczorem poprosiliśmy w recepcji o mapkę z zaznaczonymi atrakcjami Van. Mapka była, poglądowa (patrz: Wyspy Książęce), z zaznaczonymi głównie hotelami. Recepcjonista był w stanie znaleźć nasz hotel i twierdzę. Rano Erynia zasiadła do internetu i doszukała się Muzeum Archeologiczno-Etnograficznego, oraz paru innych miejsc w okolicy. Rano przedłużyliśmy więc o dobę pobyt w hotelu. Śniadanie było typowo tureckie i wyśmienite, mnogość rodzajów pieczywa (płaskie chlebki, simity, białe, tostowe), mnogość serów, w tym cudownie kremowy kaymak, sałaty, liście wszelakie, warzywa, owoce, ciastka, oliwki. Sporo potraw na ciepło w tym zupa, syropy, płynny miód.
Jednym słowem – rozpusta.
do albumu zdjęć

Van - muzeum


W efekcie poszukiwań Erynii na dzień ten zaplanowaliśmy cztery atrakcje: muzeum, twierdzę, koty i wyspę. Rozpoczęliśmy od muzeum archeologiczno-etnograficznego, na pierwszy rzut oka, z zewnątrz, wyglądającego jak taki trochę bardziej rozbudowany magazyn, tyle że z przeszklonym frontem. We froncie tym, odbijała się twierdza, do której również się wybieraliśmy. Zaparkowaliśmy auto przy ulicy, było sporo miejsca a nikt nie wołał o pieniądze i weszliśmy do środka. Cena biletu to 3 €, które można zapłacić w lirach. Najwyraźniej, to jeden z efektów hiperinflacji, którą Erdoğan zafundował swoim rodakom. Sama kolekcja wywołała w nas opad szczęk. Począwszy od typowych pięściaków bodajże z neolitu, poprzez stele z portretami wojowników z okresu żelaza znalezione przypadkiem w latach 90′ w Hakkari, poprzez przebogatą kolekcję dotyczącą państwa Urartu,
państwo Urartu

Urartu

podzieloną po względem miejsc wykopalisk, jak i rodzajów artefaktów, począwszy od broni, ceramiki, biżuterii, wotów, fragmentów stroju, czy ozdobnej architektury oraz pisma oraz monet ze wszystkich okresów i nacji, które miały jakąkolwiek styczność z tym terenem. Było też krótkie przejście przez okres perski, znacznie dłuższy islamski, ze szczególnie interesującymi nagrobkami ze średniowiecza – w kształcie zwierząt. Później była część etnograficzna, poświęcona – wiadomo – czasom ottomańskim. Nas poruszył jeden, malutki korytarzyk, w którym zauważono ormiański kościół z X wieku na pobliskiej wyspie Ahtamar.
wyspa Ahtamar

Ahtamar

Ekspozycja składała się z kilku chaczkarów postawionych pod ścianą oraz tłumaczeń ich napisów, plansz ze zdjęciami z kościoła, oraz tekstu o jego historii, kończącej się informacją, że msze prawosławne odbywały się w nim do wieku XIX. I koniec. Żadnej informacji o genocydzie, o wymazywaniu śladów po Ormianach, co również miało i tam miejsce. Zero refleksji, skąd się tam Ormianie wzięli, kiedy się wzięli, co robili i jak się zdematerializowali. A najlepsze jest to, że Ahtamar, jest teraz polecana przez Turków jako wielka atrakcja turystyczna – w końcu unikalny kościół ormiański w Turcji, to nie byle gratka. (pewnie, że unikalny, jak inne zlikwidowali)
Prawie każda z sal ekspozycyjnych miała ekran z wyświetlanymi filmami (z napisami po anielsku), tyle że w żadnej z nich nie było nawet ławki czy kilku krzeseł, na których można by przycupnąć i obejrzeć to w spokoju. Winą na pewno nie jest brak miejsca, a raczej brak wyobraźni organizatorów. Ostatnim zarzutem najcięższego kalibru było światło, a raczej jego brak. Przykładowo: sporych gabarytów sala, na górze oświetlona dwoma punktowymi halogenami, i tylko same zabudowane gabloty podświetlone. Informacje na tablicach opisujące dany okres historyczny, były praktycznie niewidoczne. Część steli również nie była oświetlona. Później trafiliśmy na salę z biżuterią Urartu, umieszczoną w pełni przeszklonych gablotach bez oświetlenia wewnętrznego, w sali, gdzie oświetlenie górne było mniej niż dostateczne. W tym momencie, doszliśmy do wniosku, że (nomen omen) babilońska zasada „oko za oko, ząb za ząb” nie byłaby przesadą w przypadku delikwenta, który zadecydował o takim oświetleniu ekspozycji. Po wyjściu z części muzealnej do holu głównego, zorientowaliśmy się, że świeci może 15% lamp. Aaaa… znaczy dyrekcja robi sobie oszczędności kosztem zwiedzających. Niniejszym dorzuciliśmy dyrekcję do listy oczekujących na „oko za oko”, bowiem oglądanie ekspozycji sprawiło nam duży ból, pomimo obiektywnie wspaniałych eksponatów.
Przez znaczący czas wizyty w muzeum i jeszcze trochę potem głównym tematem były rozważania na temat nad jakim ogniem i jak długo należałoby przypalać „decydenta od świateł”.
do albumu zdjęć

Van - twierdza


Po wyjściu z muzeum od razu widać twierdzę, ale nie oznacza to że można tam było wejść, bowiem pobliska brama była zamknięta. Obok nas przemknęła taryfa, W. stwierdzil autorytatywnie, że zapewne jedzie pod wejście do twierdzy. Pojechał za nią (80 km/h po podmiejskich ulicach) i się nie mylił. Trafiliśmy prosto na parking przed bramą otwartą. Wstęp był, tym razem, płatny – 3 €/osobę. Zaraz za bramą była strefa sklepowo – piknikowa z tureckimi rodzinami rozsiadłymi przy stolikach. Dalej ścieżka wyłożona kamieniami prowadziła wzdłuż murów na kolejne poziomy twierdzy i do samego jej szczytu – do meczetu oraz miejsca z flagą, skąd rozciągał się piękny widok na Van – zarówno jezioro jak i miasto. W zasadzie to tyle co można by powiedzieć o fortecy i jej bogatej historii. Nie było ani jednej złamanej informacji z historią miejsca, ani jednego opisu poszczególnych części zabytku.
No bo kogo to w sumie obchodzi?
Pozytywnym aspektem był zakup paru „kulek” dondurmy przy wejściu/wyjściu, z których zwłaszcza wiśniowa to było cudo w smaku.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.