Kolejnym i już ostatnim punktem trasy była mieścina o wdzięcznej nazwie Ormana. Jest parę kilometrów od jaskini, a po drodze jest sobie bardzo malownicza wioseczka Ürünlü, przez którą W. przejechał, na wskroś, po wąziutkich uliczkach, jadąc w stronę jaskinki. Zauważył już przy wyjeździe z wioski Altınbeşik Cafe i gdy wracaliśmy zatrzymał tam samochód i wstąpiliśmy na gözleme, ayran i – wreszcie – kawę po turecku. I tu można powiedzieć, że tego właśnie było Erynii do pełni szczęścia potrzeba. Pojedzeni i szczęśliwi, tym razem jadąc obwodnicą Ürünlü, w miarę szybko dotarliśmy do Ormany. W. znalazł od razu wyśmienite miejsce parkingowe – pod samym muzeum. Nie wiemy czy było to muzeum państwowe czy prywatne, i szczerze mówiąc nie jest to aż tak ważne, jeżeli jest ono w starym osmańskim domu i jest aż przeładowane eksponatami życia codziennego ostatnich kilkuset lat (no może dwustu). Tym razem pialiśmy z zachwytu oboje i to za jedyne 150 TRL/os. Po powrocie i kontakcie z Muzeum uzyskaliśmy informacje jak niżej:

Muzeum Janczarów Ormana
Nasze muzeum jest muzeum prywatnym.
Prezentowana jest kolekcja zgromadzona przez rodzinę ELLİALTIOĞLU, potomków janczarów.
Z dochodów naszego muzeum przekazywane są stypendia studentom z tego regionu.
(dziękujemy za te informacje)
Po muzeum przyszedł czas na spacer po wiosce – ładnej nam wiosce, z dwoma (co najmniej) meczetami, przy czym zwiedziliśmy jedynie ten postawiony w 1974 r. Trzeba powiedzieć, że wystrojem wnętrz zrobił na nas duże wrażenie. Na Erynię jak zwykle w takich miejscach spłynął amok „ślicznych domków”. I fakt, większość była urokliwa, chociaż w wiosce jest i wiele domów nowych i co najmniej parę rozsypujących się powoli acz skutecznie. W. zwrócił uwagę na bardzo ciekawy sposób budowania murów starych domostw. Mur składał się z poziomych warstw drobnych kamieni, wiązanych poprzecznie kołkami drewnianymi na których leżała warstwa(?) desek i kolejne warstwy kamienno drewniane. Ciekawie wyglądały kołki drewniane wystające zarówno na zewnątrz muru jak i wewnątrz pomieszczeń. Od tych kołków, domy w Ormanie nazywane są guzikowymi (tr. düğmeli evler).
Po obfotografowaniu wszystkiego co się dało i kupieniu kilograma słonecznika (100 TRL) mogliśmy już wracać do hotelu. Tym razem dziękowaliśmy z całego serca nawigacji, że najpierw prowadziła nas drogami pięknymi (i wymagającymi!), a przy powrocie drogami może odrobinę mniej urokliwymi, ale za to pozwalającymi rozwijać większe (od 50 km/h) prędkości. Dzięki temu dotarliśmy do hotelu znacząco przed porą kolacji, a ta wprost była nagrodą dla W. za trud całego dnia. Nie dość że był grilowany antrykot, to jeszcze były gotowane kraby, raki i inne owoce morza, w tym kilka rodzajów sushi. Erynia ze zgrozą patrzyła jak pochłania te góry smakołyków i dowitaminizowuje się jeszcze pakietem owoców. Co ten „olinkluziw” robi z ludźmi…