Jedna z alternatywnych dróg powrotnych W. z pracy wiedzie przez Wilamowice ponieważ znalazł tam, parę lat temu, małą rodzinną wędzarnię ze sklepem – produkują wyśmienite wędzone wędliny. Przy okazji tych jazd, W. oglądał powstawanie budynku o dosyć dużej kubaturze i wdzięcznym wyglądzie. Budowla okazała się ostatecznie budynkiem Muzeum Kultury Wilamowskiej.
Muzeum? – zaczęło go kusić by tam zajrzeć.
Gdy pojawiła się okazja wyjazdu niedzielnego w tamte okolice (w inne dni byłoby nam trudno) postanowiliśmy tam zajrzeć, spodziewając się, że spędzimy tam około pół godziny.
Otóż nic bardziej mylnego!
Taka ilość interesujących informacji i możliwość rozmowy z pasjonatami Ziemi Wilamowskiej dała nam znacznie więcej godzin przyjemności.
Wilamowice są bowiem znane z… Wilamowian oraz ich języka, zwanego w oryginale wymysiöeryśy śpröh, używanego powszechnie przez większość mieszkańców do końca II wojny światowej.
Kiedy przybyli?
Wszyscy są zgodni, że w XIII w., po najazdach mongolskich, które wyludniły tutejsze tereny.
Skąd przybyli?
Tu już takiej jednomyślności nie ma. Przed drugą wojną światową, z wiadomych ideologicznych przyczyn, badacze niemieccy dowodzili, że na pewno z terenów Niemiec. Po wojnie, jak i współcześnie, naukowcy przypisują ich językowi związek z dialektami wschodniośrodkowoniemieckimi. Z kolei sami mieszkańcy sądzą, że pochodzą z okolic Holandii, Fryzji lub Flandrii. Na korzyść tych wniosków przemawia fakt, że osoby władające wilamowskim, znacznie łatwiej zrozumieją współczesny holenderski niż niemiecki. Dodatkowym smaczkiem jest historia związana z filmem „Młyn i Krzyż” w reżyserii Lecha Majewskiego, z 2011 r. Film jest adaptacją książki Michaela Francisa Gibsona, poświęconej obrazowi Droga Krzyżowa pędzla Pietera Bruegla (starszego). Jako że akcja miała rozgrywać się w XVI-wiecznych Niderlandach, Majewski, poszukując ludzi mówiących w języku starofryzyjskim, skontaktował się ze specjalistami z Holandii. Holendrzy zwrotnie poinformowali go, że u nich o takich trudno, ale nie musi szukać aż tak daleko, bo w Polsce jest miasteczko, w którym mieszkańcy mówią w całkiem podobnie brzmiącym języku. W ten oto sposób Lech Majewski trafił do Wilamowic, zaś język wilamowski, pod postacią dubbingu, został uwieczniony w filmie.
Wracając do mieszkańców, początkowo zajmowali się rolnictwem, ale szybko zorientowali się, że „lepsze deko handlu, niż kilo roboty”. A mieli od czego zacząć bo Wilamowice słynęły z tkactwa, a w XVIII w. z wyrobu lnianych płócien, również żaglowych. Wilamowianie handlowali (nie tylko sprzedawali wyroby swoje, ale właśnie handlowali) zarówno w skali lokalnej (od poziomu przysłowiowej baby z jajami ze wsi) jak i globalnej. Nawiązywali kontakty handlowe z kupcami z Wiednia (pod zaborami stolicy), Londynu, Grazu i Stambułu.
Co ciekawe, lokalnych tkanin używano wyłącznie w strojach codziennych (na przykład spódnice kaletowe z materiału od tkacza Kalety), zaś do strojów odświętnych sprowadzano materiały na chusty z Wiednia czy Stambułu, a odziewaczki (duże chusty) w kratę, nawet ze Szkocji. Stąd wielka różnorodność tutejszych strojów. A propos różnorodności, kobiety miały stroje na każdą możliwą okazję: do pracy w polu, na trag, na wesele, dwa na ciężką i lekką fazę żałoby (czarny kolor nie był jeszcze popularny), na święta, na każdą niedzielę miesiąca. Bogata Wilamowianka mogła mieć nawet 25 kompletów strojów.
Strój męski, z racji wyżej wymienionych kontaktów międzynarodowych, praktycznie upodobnił się do typowo miejskiego z tamtych czasów.
Bez względu na strój, panujące państwo i ustrój (Księstwo Oświęcimskie, Królestwo Czeskie, Królestwo Polskie, monarchia Austro-Węgierska, II RP), Wilamowianie skutecznie zachowywali odrębność kulturową i językową, nie chcąc za bardzo utożsamiać się ani z Niemcami, ani z Polakami, chociaż, w dwudziestoleciu międzywojennym, działacze zarówno jednych jak i drugich usiłowali ich namówić do obrania strony. Dobre czasy skończyły się z początkiem II wojny światowej. Większość Wilamowian podpisała wówczas Volkslistę. Nie będziemy się silić na na ocenę moralną tego czynu, gdyż jest to temat bardzo złożony. Więcej przeczytać można w dostępnej w sieci pracy doktorskiej Tymoteusza Króla – etnologa pochodzącego z Wilamowic. Faktem jest, że żaden mieszkaniec nie zaliczał się do kategorii I, około 20% mieszkańców zaliczono do kategorii II, 70% do grupy III, resztę do grupy IV. Należy również zwrócić uwagę na to, że dla Wilamowian Volkslista nie była dowodem zdrady narodowej, gdyż będąc obywatelami Polski zasadniczo nie czuli się Polakami. Przecież ledwo, dwadzieścia lat wcześniej zmienili obywatelstwo na polskie. Bez względu na motywacje i kategorie, po zakończeniu wojny za te podpisy cenę zapłacili wysoką: wysiedlenia, utrata gospodarstw i majątku, zakaz noszenia stroju. Z kobiet zdzierano nawet stroje na ulicy i niszczono je na ich oczach, częste były też naloty na domy i niszczenie ubrań czy innych rzeczy kojarzonych z kulturą wilamowską. Zdarzały się również przymusowe małżeństwa wilamowsko-polskie, pozwalające odzyskać dostęp do własnego domu. Do tego doszedł zakaz porozumiewania się w języku wilamowskim. To ostatnie było trudne szczególnie dla dzieci, które nie znały innego języka, niż swój. Przymusowo spolszczano nazwiska (Fox => Foks, Schneider => Sznajder, itp.), zasłaniano nowymi tablicami stare nagrobki na lokalnym cmentarzu. W latach 1945-1950 zdarzały się łapanki na ulicach i wywózki do aresztów, więzień i powojennych obozów pracy w Oświęcimiu, Lublińcu, Jaworznie, Mikuszowicach. Około 70 osób zesłano za Ural. Mało kto wrócił. Choć sytuacja wysiedlonych wydawała się beznadziejna, Wilamowianie nie decydowali się na wyjazd do Niemiec, przecież nie czuli się również Niemcami. W końcu oni od XIII wieku byli stąd. W 1956 r. nastąpiła odwilż, rehabilitacja i częściowy zwrot majątków, często zrujnowanych. Język, choć nie był już zakazany, przestał być powszechnie używany, a i dzieci go nie uczono. Dopiero w XXI wieku znaleźli się zapaleńcy, w tym Tymoteusz Król, którzy zaczęli nagrywać starsze osoby mówiące po wilamowsku oraz ich wspomnienia. Zaczęli również pisać książki czy opracowywać rozmówki (w tym internetowe). Stroje nie są już co prawda ubiorem codziennym, ale przetrwały w zespole folklorystycznym i Kole Gospodyń Wiejskich.
W 2024 roku otwarto Muzeum Kultury Wilamowskiej, które mieliśmy przyjemność zwiedzić i dzięki niemu, i sympatycznej obsłudze zapoznać się z, opisaną powyżej, bogatą kulturą, złożoną historią. Mogliśmy także usłyszeć po raz pierwszy brzmienie języka, a przede wszystkim podziwiać zgromadzone dokumenty, zdjęcia i stroje, które jakimś cudem udało się zachować.
W naszej, jednogłośnej opinii muzeum to mieści się w czołówce najlepiej przygotowanych wystawienniczo muzeów, szczególnie że ekspozycja powstała w ciągu jedynie trzech miesięcy.
Muzeum Wilamowskie
13 odpowiedzi na Muzeum Wilamowskie
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- Alicja - Wilamowice i Stara Wieś
- w. - Muzeum Wilamowskie
- Pudelek - Muzeum Wilamowskie
- Erynia - Muzeum Wilamowskie
- w. - Muzeum Wilamowskie
- Pudelek - Muzeum Wilamowskie
- Pudelek - Muzeum Wilamowskie
- w. - Muzeum Wilamowskie
- Pudelek - Muzeum Wilamowskie
- Erynia - Muzeum Wilamowskie
- w. - Muzeum Wilamowskie
- Pudelek - Muzeum Wilamowskie
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
starsze w archiwum
Tylko praktycznie nie ma na świecie czegoś takiego jak „państwo obywatelskie”. Bo jak się podłubie, to prędzej czy później i tak dojdziemy do jakiejś narodowości, albo raczej pochodzenia, bo – jak już ustaliliśmy – narodowość jest pojęciem subiektywnym. W sumie nawet pojęcie narodowości jest nawet jeszcze krótsze, bo przecież dla większości Europy zaczyna się na Wiośnie Ludów, a u niektórych ludów to dopiero w XX wieku
Nie pozostaje mi nic innego, tylko się zgodzić.
Nie tylko Niemcy twierdzili przed wojną, że Wilamowianie są Niemcami, czynili tak również niektórzy polscy badacze. Wydaje się, że to antyniemieckość spowodowała, że Wilamowianie zaczęli szukać korzeni w Holandii, tworząc swoistą legendę, która jak na razie nie ma podparcia w badaniach (i być może nigdy nie będzie po tylu wiekach).
Do Volkslisty nie ma sensu przywiązywać większej uwagi, podpisało ją jakieś 70% mieszkańców polskiego Górnego Śląska, zresztą z radą i akceptacją polskiego rządu na uchodźtwie.
Dziękujemy za – zawsze ciekawe – informacje uzupełniające.
A w kwestii bycia Niemcami, Polakami czy Chińczykami to jedynie kwestia indywidualna. Gdy byliśmy w Kruszynianach usłyszeliśmy ciekawe słowa: „My jesteśmy Tatarami, ale polskimi Tatarami”.
Podobnie w kwestii Żydów – wielu z nich, mimo pochodzenia żydowskiego i religii, czuli się Polakami i byli Polakami, czasami bardziej szanując i lepiej pracując dla Polski niż wielu „Polaków”.
Oczywiście. Ze wszystkich polskich Żydów jakich znam, każdy uważa się przede wszystkim za Polaka.
Więc powinniśmy spojrzeć na Wilamowian na podobnej zasadzie. To oni decydować powinni kim się czują. I jeżeli zechcą się czuć przede wszystkim Wilamowianami to powinni mieć do tego pełne prawo.
A skąd są? To ciekawe, lecz nie najważniejsze.
Ale to są dwie zupełnie różne kwestie. To, kim Wilamowianie się czują, to ich subiektywna, osobna sprawa. Mogą czuć się nawet Chińczykami i nikomu nic do tego. Natomiast to skąd pochodzą, to już nie zależy od odczuć i przekonań samych mieszkańców. Jeśli ja będę przekonany, że przybyłem z Marsa, to jeszcze nie znaczy, iż należy to brać jako argument 😉
Dla mnie z kolei jest ciekawsze pochodzenie, a nie tym kim się ludzie czują w tym momencie (bo za 10 lat mogą się czuć kimś innym), ale patrzę na to z historycznego punktu widzenia.
OK, ale dobrze podłożyć pod takie dociekania, że pojęcie „narodowości” zostało wymyślone raptem jakieś 300 lat temu przez niemieckiego filozofa Johanna Gottfrieda Herdera. I wymyślone to zostało w określonym celu (cokolwiek śmierdzącym) – ja zawsze byłem za państwem obywatelskim, a nie narodowym, i może dlatego zwracanie szczególnej uwagi na „narodowość” źle mi się kojarzy.
Absolutnie nie przywiązujemy się do Volkslisty. Musieliśmy jednak o niej wspomnieć, bo jej podpisanie miało znaczące skutki dla Wilamowian po wojnie.
Pod tym względem dzielili los Górnego Śląska, choć mieszkali w Małopolsce…
Też mi to przyszło na myśl…
Bardzo ciekawe, jak zwykle. Dziękuję.
Dziękujemy, postaramy się kontynuować dobre tradycje.