Szkodra
W miłej atmosferze i przy pięknych widokach zjeżdżaliśmy z przełęczy Llogara zatrzymując się co jakiś czas dla podziwiania widoków aż przy kolejnym z postojów przestał działać rozrusznik. „Z rozpędu” silnik startował, z kluczyka nie chciał. No to postanowiliśmy jechać do Szkodry jednym cugiem, z opcją nie zatrzymywania się nawet tam – a jak już, to na górce. Po drodze W. zobaczył jednak serwis samochodowy i zatrzymał się by sprawdzić co się dzieje. Po wyłączeniu silnik nie zapalił. Wyszedł do nas mechanik. W tym momencie zaczęliśmy podejrzewać się o zbiorowe omamy: delikwent odziany był w biały jednorazowy kombinezon roboczy, białe rękawice robocze i wypastowane, czarne buty w szpic. W. lekko łamiącym się głosem opisał problem używając języka angielskiego. Gdy pan mechanik pięknym british english zaczął dopytywać się o szczegóły, nasze szczęki radykalnie zmieniły swe położenie. Pan na to pośpieszył z wyjaśnieniami: „I’m living in UK, in London”. Ufff… znaczy z naszym zdrowiem psychicznym wszystko w porządku. Mechanik odszedł na zaplecze i wrócił do auta z młotkiem, co wywołało w nas lekki odruch protestu (W.: „Please, don’t kill my car!”, Erynia: „Myślałam, że to rosyjska, a nie albańska metoda”). Pan na to z uśmiechem potwierdził, że metoda i owszem rosyjska, ale uważa ją za najlepszą na świecie… Stukanie w rozrusznik nie pomogło. Odłożył więc młotek i kombinerkami zwarł przewody – silnik zastartował. Sprawdził więc bezpieczniki – w porządku, z kluczyka rozrusznik zastartować nie chce. Okazało się, że wyrobiła się stacyjka i jak się kluczykiem pogrzebie w stacyjce to pali 100/100. Podziękowaliśmy uprzejmie i w drogę. GPS ogłupiał bo w międzyczasie w Albanii powstały autostrady, w efekcie od Vlorë do Fier jechaliśmy oglądając po lewej szybko mknące samochody, a droga była „trochę lepsza albańska”. Za Fier dało już się jechać chociaż pomysł z rondami na autostradzie wydaje się dosyć ciekawym rozwiązaniem. W paru miejscach nawierzchnia traciła również swą „asfaltowatość”, ale jakoś dotarliśmy do Szkodry, jednego z najstarszych miast w Albanii. Niestety, niespecjalnie po nim widać ten wiek – podjęta po II wojnie światowej akcja „unowocześniania miasta” (czytaj: wyburzenie starej zabudowy) plus trzęsienie ziemi w 1979 zrobiły swoje. Na szczęście Rozafa przetrwała. Twierdza jest dosyć duża i stoi w pięknym widokowo miejscu, jest nawet częściowo zagospodarowana (kasa, restauracja i Muzeum Archeologiczne), ale widać miejsca nieodkryte, nieprzygotowane do zwiedzania, a miejscami i śmietniska. I to nie efekt działania turystów, którzy raczej nie przyniosą do twierdzy worków śmieci pełnych butelek i innych odpadków. Oprócz toalety w restauracji jest i toaleta wolnostojąca – tyle, że zamknięta i zabita dechami. Efekty widać w wielu miejscach. Miasto czy twierdza może i nie są zbyt atrakcyjne dla turystów, za to z pewnością są gratką dla archeologów. Potwierdził to pracownik tamtejszego muzeum, chwaląc się stałą współpracą z archeologami Uniwersytetu Warszawskiego. Potwierdza to również zawartość gablot. W. zachwycony, znów obfotografował wszystko, co przed oko i obiektyw się nawinęło… Po zwiedzeniu twierdzy pozostało nam już tylko wydanie ostatnich albańskich pieniędzy na obiad i droga do granicy. Mimo parunastu samochodów odprawa poszła szybko. Przejście obsługiwane wspólnie przez obie nacje szybko załatwiło odprawę paszportową, o celnej nikt nawet nie wspomniał.
Co do śmieci to są one na całych Bałkanach, ale nam chodziło o zwrócenie uwagi na nastawienie do nich społeczności. W miejscach turystycznych można się spodziewać, że śmiecą turyści albo nie ma kto sprzątać przy drogach (Grecja) ale tylko w Albanii (i muzułmańskich regionach Bałkanów) mieliśmy wrażenie, że oficjalnie wysypywano śmieci „za płot”. Centrum miasta, czy ośrodki wysprzątane – za płot. Spychacz zrzucający stertę śmieci z drogi do wąwozu, czy worki ze śmieciami w dziurze na terenie zamykanej warowni – to nie są „normalne” śmieci, to już jest objaw mentalności i tę należy zmienić.
Mój śp Mąż też twierdził, że ruskie metody są niezawodne. Jak stanie czołg amerykański, bo wysiadła automatyka, to stoi. Jak dostanie gąsienica w T-34, to z lasu wycina się kawałEk dębczaka, wpycha się w gąsienicę, jak zapałkę i 20 km na tej łataninie da się przejechać. Śmieci są, jak rozumiem, wszechobecne na całych Bałkanach i okolicy.