Przy okazji – z okolic Spiskiego Czwartku widać piękne panoramy Tatr.
Sama wieś też ma ciekawą historię: pierwsza pisemna wzmianka pochodzi z 1263 – nazywało się wówczas Villa Santi Ladislai lub Villa Santi Ladislavsi, od kościoła. Później nazwa zmieniała się wielokrotnie, ale od początku XIV wieku związana była z targami, które odbywały się tutaj co czwartek. W XV wieku Spiski Czwartek był na krótko siedzibą prowincji 11 miast spiskich, które pozostały przy Węgrzech (pozostałe weszły w skład zastawu spiskiego), ale niezależność tego organizmu zlikwidowano w 1465 r. i włączono do prowincji spiskiej, której właścicielem był pan na zamku spiskim. Wtedy też miasto straciło liczne przywileje miejskie, ale zachowało prawo do organizowania czwartkowych targów, które trwały do XIX wieku. Kolejnymi właścicielami były węgierskie rody magnackie: Zapolya, Turzonowie (Thurzó), i Csáky (ci ostatni od 1650 r. do zniesienia pańszczyzny w 1848, ale gospodarstwo należące do rodu było w Spiskim Czwartku aż do okresu międzywojennego XX w.).
Podczas pobytu na odpuście przygrywała nam Orkiestra Dęta Sieprawianka.
Występ Orkiestry Dętej „Sieprawianka” w Spiskim Czwartku
Zamek miejski przyjmował turystów co 2 godziny. Nie wstrzeliliśmy się, ale wyczailiśmy z boku wystawę starych pojazdów wszelkiego autoramentu, głównie acz nie tylko produkcji czechosłowackiej. W. szczególnie zachwycił się Fordem T, ponoć w samym Kieżmarku są takie trzy. Po obejrzeniu miasta i zamku uwiodła nas Kežmarská Reštaurácia. Jak to bywa z uwodzeniem, czasami oczekiwania przewyższają rzeczywistość. Jedzenie było smaczne i pożywne, ale cokolwiek za zimne, a strudel był odgrzewany w mikrofali. Wyjeżdżając z Keżmaroku zatrzymaliśmy się na chwil parę przy Pałacu w Strażkach. Wygląda on już jak dobrze odrestaurowana galeria. Mając jeszcze w planach inne miejsca do zwiedzania zrezygnowaliśmy z (płatnego) oglądania wnętrz delektując się jedynie parkiem angielskim nad Popradem (rzeką). A w planach była Stara Lubowla. Spojrzawszy na zegarek W. zadecydował jednak, że za mało mamy czasu na takie miejsce i że zajrzymy jedynie do reklamowanego wszędzie Czerwonego Klasztoru. Kolejny przereklamowany punkt programu. Zabudowania klasztorne co prawda ładnie odrestaurowane, ale eksponaty pościągano skąd się dało. I nie dziwota, kiedyś znany w okolicy ośrodek medycyny klasztornej, przestał istnieć w latach 80. XVII w. Od tego czasu zabudowania przechodziły z rąk do rąk niszczejąc aż w latach 60. XX w., został wyremontowany i uznany za pomnik kultury narodowej.
Przy okazji – piękna panorama Trzech Koron.
Na tym skończyło się zwiedzanie Spiszu, pozostał już tylko powrót do domu. To było szaleństwo. Wszyscy wracali z długiego weekendu i korki były na wszystkich głównych drogach. Przy kolejnym korku W. się wściekł i ustawił, na GPS, drogę najkrótszą. W efekcie jechaliśmy opłotkami gdzie psy… szczekają, po polach i wałach powodziowych, by przeskoczyć przez Wisłę maleńkim mostem pomiędzy Chrząstowicami a Kamieniem. W sumie 260 km jechaliśmy 6 godzin.
Ale i tak nie byliśmy najgorsi…